Sophia Stajkova Sophia Stajkova
242
BLOG

Lepszy pierdel niż publiczny szpital

Sophia Stajkova Sophia Stajkova Polityka Obserwuj notkę 12

„Wesołe jest życie staruszka” zapewniał nas swego czasu Wiesław Michnikowski. Lekkość tego tekstu nie współgra jednak z rzeczywistym losem osób w podeszłym wieku w Polsce. Problemy starości to nie tylko głodowe emerytury i praca na rzecz dobrego samopoczucia dzieci i wnuków, ale przede wszystkim całkowity brak opieki medycznej. Nie myślę tu wcale o braku możliwości takiej opieki, zapewnia ją państwo, a jakże – bronić słabych i chorych jakże to szlachetne, ale sposób traktowania starców przez służbę zdrowia woła o pomstę do nieba. Pierwszy kłopot zaczyna się po przekroczeniu określonej granicy wieku. Zazwyczaj jest to 75 lat. Osoba w tym wieku przychodząca po poradę lekarską do specjalistów wszelkiej maści zazwyczaj jest zbywana byle receptą, najczęściej wypisaną na najdroższy specyfik (wiecie, rozumiecie, my lekarze i aptekarze musimy trzymać się razem). Specjaliści, którzy każą sobie przynosić spis leków, jakie staruszek zażywa mają obowiązek dostosować lek do wieku, schorzeń i stopnia zużycia organizmu pacjenta. Tymczasem przepisują kolejne piguły nie bacząc na to, że wykluczają się z innymi lekami, nie interesując się tym, że emeryta nie stać na drogie leki, nie martwią się faktem, że skutki zażywania przepisanego leku mogą siać większe zniszczenie w organizmie. Skutek jest taki, że każdy polski emeryt ma w swoim domu mini-magazyn leków nieużytych ku uciesze koncernów farmaceutycznych. Z jednej strony powodem jest nieuctwo – specjalista najczęściej nie zna dokładnie skutków ubocznych i skutków korelacji danego specyfiku z innym. Z drugiej, machnięcie ręką na staruszka, w którego wyleczenie się nie wierzy, bo przecież jest stary. Wielokrotnie zdarzało mi się bywać z moimi dziadkami na takich wizytach. I na palcach jednej ręki mogę policzyć specyfiki, które zostały wypisane z pełnią wiedzy na temat ich stosowania w podeszłym wieku.  Wielokrotnie też słyszałam od lekarzy tekst: „Wie Pan, boli Pana, bo w tym wieku to już wszystko boli”. Lekarze bowiem, nie dość, że uważają swoich pacjentów za idiotów, albowiem najczęściej pytania co bardziej dociekliwych pacjentów zbywają głupimi uwagami w stylu: „To ja jestem lekarzem a nie Pan” to jeszcze w swym zadufaniu pytania o inne formy leczenia uznają za ujmę na honorze. Tak, proszę Państwa, taki jest stopień wiedzy naszych pożal się Boże speców medycznych.

Kolejna sprawa – opieka szpitalna. Nieszczęściem mojej kochanej Babci było trafić pod koniec życia na oddział szpitalny. Kobiecie w wieku lat 85, która nie chodzi, a nawet sama nie przewraca się z boku na bok kładziono przez cały miesiąc na szafce nocnej tabletki w kieliszku do połknięcia. Na tymże stoliczku kładziono płynną dietę, którą często nietkniętą (zdziwieni?) zabierano w porze kolejnego posiłku. Wykwalifikowany personel medyczny w postaci wyjątkowo chamowatych pielęgniarek przychodził od czasu do czasu  ponaglać rodzinę by nakarmiła pacjentkę lub podały tabletki. Pacjentce leżącej na sąsiednim łóżku podawano 200ml płynnej diety na dwa wlewy. Dosłownie. Przychodziła pielęgniarka, otwierała leżącej na wznak pacjentce paszczę, wlewała pół pojemnika „obiadu”, pacjentka się krztusiła, podnosiła ją do pozycji siedzącej, waliła dłonią w plecy, kładła  na wznak i podawała resztę. Kiedyś przyszłam do Babci i okazało się, że ma w buzi jakąś papkę. Po bliższej identyfikacji zrozumiałam, że któraś wybitna specjalistka od opieki nad pacjentem włożyła jej po prostu do buzi tabletki i sobie poszła nie mając żadnej pewności, że pacjentka je połknęła. Pacjenta nie chodzącego należy codziennie umyć. Po ciężkich awanturach od czasu do czasu miałam okazję obejrzeć ten wyczyn. Głowę umyto Babci po miesiącu, raz przyszła pielęgniarka i stwierdziła, że dziś pacjentki nie umyje, bo jest z koleżanką sama na oddziale i nie ma czasu. Lekarz prowadzący robił przy Babci cokolwiek tylko i wyłącznie wtedy, kiedy rodzina przychodziła z awanturą. I tak dopiero po głośnych interwencjach lekarz zlecił smarowanie odleżyn, konsultacje z dermatologiem i psychiatrą, przemywanie zakażonego oka, nawet doszło do tego, że dopiero po awanturze szpital zdecydował się porozumieć z placówką opieki paliatywnej, by przenieść pacjentkę (było już za późno niestety). Krótko mówiąc wszelkie działania opieki szpitalnej sprowadzały się do podania kroplówki, zrzucania na rodzinę pełnej opieki nad pacjentem i mierzenia temperatury.

A zatem Panie i Panowie rządzący, jak jeszcze raz usłysz ę o służbie zdrowia w Polsce, że taka znakomita, że pieniądze potrzebne, bo jak nie to będzie strajkować , to doprawdy powiem tylko jedno jako obywatel płacący przymusowo składkę zdrowotną: nie próbujcie wymóc na mnie zwiększenia świadczeń, bo się na nie nie zgodzę i możecie mnie za to zamknąć w więzieniu, albowiem mam wrażenie, że lepszą opiekę będę miała na więziennej pryczy niż w placówce współpracującej z NFZ. Lepiej trafić do pierdla niż do publicznego szpitala.

PS

Problemy ludzi starych opisuję na podstawie obserwacji poznańskiej służby zdrowia.

Kuriozum sytuacji szpitalnej na przykładzie OChW Szpitala im. H. Cegielskiego w Poznaniu.

Mam poczucie, że żyję nie w swojej ojczyźnie, ale w nieznanych przestrzeniach kosmosu, którego reguły wymykają się wszelkim oczywistym zasadom. No i logice.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka